Zachęcam do przeczytania mojego dzieła (;.
Rozdział Pierwszy !
Wanda siedziała sama przy oknie i rozmyślała. Jej bystre oczy starały się przebić mgłę która otulała ulicę. Martwiła się. Chciała, by było ładnie. W końcu miała dziś urodziny. Na pewno dostanie te śliczne żółte buty, które oglądała z mamą na wystawie. Tak chciała je mieć. Wyobrażała sobie, że włoży do nich swoją jedwabną niebieską sukienkę. Ale skoro dalej będzie tak brzydko, mama każe jej włożyć gruby sweter. Mimo to czuła, że te urodziny będą niezwykłe. Może będzie tak dlatego – myślała - że to mój dzień. Moje urodziny. Wszyscy będą myśleli tylko o mnie. Może przestaną się tak interesować Klemensem.
Klemens, młodszy bart Wandy, był przesłodkim dzieckiem o blond włosach i niebieskich niewinnych oczach. Śmiał się i cieszył na widok każdego. Ale nie dlatego Wanda go tak nie lubiła W końcu nie było winą Klemensa, że jest jej młodszym bratem. Jej mama świata poza nim nie widziała. Wanda przyrzekła sobie, że jej życzeniem urodzinowym będzie prośba o większą zauważalność. Nie wiedziała jeszcze, czy jest to dość zrozumiałe, i czy ten, kto odbiera życzenie przesyłane dymem z urodzinowych świeczek je zrozumie. Miała jednak szczerą nadzieję, że tak.
Wanda dostała na urodziny śliczne żółte buty. Około godziny 11.23 słońce zaczęło wyglądać zza chmur. Fakt ten niezwykle ucieszył Wandę. Mama z uśmiechem wyciągnęła z szafy niebieską sukienkę i pomogła się Wandzie uczesać. Dwa warkoczyki i piękne żółte wstążki (prezent od sąsiadki). Klemens zachowywał się wyjątkowo grzecznie i nie zwracał niczyjej uwagi. Dziewczynkę rozpierała radość. Gdy zegar w przedpokoju wybił godzinę 13.00 zadzwonił dzwonek do drzwi. To była babcia z dziadkiem, wujek Tadeusz razem z kuzynem Hektorem. Hektor oblany rumieńcem wręczył solenizantce bukiecik niezapominajek. Wanda odwdzięczyła się mu uśmiechem i zaprowadziła gości do salonu.
Mama przeszła samą siebie. Pyszna pieczeń ze śliwkami, dwa rodzaje kapust, ziemniaki na trzy sposoby (w mundurkach, podpiekane i zwykłe, gotowane). Goście śmiali się, co chwilę wznosili toast i zachwalali specjały pani domu. Klemens siedział wygodnie na kolanach u babci i oglądał książkę, którą dostał (to na chwilę zepsuło humor dziewczynki. To jej urodziny, a Klemens dostaje książkę, żeby mu nie było przykro. Gdy on ma urodziny ona nic nie dostaje na pociechę. No, może czekoladę. Ale to nie to samo, co książka. Na szczęście nikt nie chwalił książki brata tylko jej piękne buciki co sprawiło, że szybko zapomniała o Klemensie.) Gdy nadeszła pora deseru mama posłała Hektora do piwnicy po kompot. Hektor się opierał (trzeba przyznać, trochę bał się piwnicy) ale w końcu się zgodził (powiedziano mu, że dostanie największą śliwkę ze słoika, a chłopak uwielbiał śliwki). Poszedł dziarsko w stronę drzwi, a w tym czasie Wanda nakrywała filiżanki. Nagle z korytarza usłyszeli wrzask. Wszyscy pobiegli zobaczyć co się stało. To Hektor leżał jak długi na schodach do piwnicy trzymając wysoko w górze słoik z kompotem.
- Hektorze, co się stało? -zapytała zatroskana Wanda pomagając kuzynowi wstać
- Nic mu się nie stało – odparł z przekonaniem wuj Tadeusz. - On zawsze biegnie. Wszędzie. A jeżeli chodzi o piwnicę , to biegnie jeszcze szybciej, by jak najprędzej stamtąd uciec.
- Uciec? - zapytała Wanda – boisz się piwnic? - Hektor z zawstydzeniem pokiwał głową. Wanda zauważyła, że z lewej nogi cieknie mu krew.
- Ooo – zmartwiła się mama, która też to dostrzegła – Hektorze, skaleczyłeś się. Zaraz przyniosę opatrunek.
- Nie skaleczyłem się. To Coś mnie złapało! – powiedział z przejęciem Hektor wskazując w dół schodów.
- Nie bądź niemądry, synu - powiedział wujek.- Biegłeś, przewróciłeś się i stąd to zadrapanie.
- Ale tato, tam coś było i próbowało mnie złapać! - oświadczył blady jak kreda chłopak.
- Bujdy. Nie strasz innych. - odparł nachmurzony - Twoja wybujała wyobraźnia nie wszystkich musi bawić. W piwnicy nie ma potworów. A jak jeszcze raz cię przyłapię na bieganiu po schodach, możesz być pewny, że nie skosztujesz kompotu śliwkowego przez rok.
Po chwili wszyscy siedzieli przy stole i z uśmiechami na twarzy komentowali wybryk Hektora (ach te dzieci! Co tez im w tym wieku przychodzi do głowy). Natomiast Wanda siedziała na podłodze obok kuzyna, który cały czas miał smutną twarz.
- Hektor - zagadnęła chłopca dziewczyna - kto cię chciał złapać ?
- Nie kto, a CO - powiedział z przekonaniem Hektor - Nie wiem dokładnie, co to było.
- Jak to? Przecież chwyciło cię za nogę.
- No...ale – powiedział zmieszany- uciekałem. Nie oglądałem się za siebie.
- Dobrze, że uciekłeś – dodała po chwili - Myślisz, że to coś wciąż tam jest?
- Tak. Czeka, aż tam wrócę. Ale ja już tam nie wrócę. - dorzucił po chwili mężnie - To był ostatni kompot śliwkowy na waszej półce w spiżarni. Za żaden inny kompot nie dam się namówić.
Wieczorem, gdy wszyscy goście już poszli Wanda pomagała mamie zmywać naczynia. Układała bardzo ostrożnie porcelanowe talerzyki i wycierała srebrne sztućce. Gdy wszystko było już poskładane mama wręczyła córce garnek z kapustą. Dziewczyna stała przez chwilkę
- No - powiedziała zniecierpliwiona mama - zanieś to do piwnicy.
- Do piwnicy... a co jeżeli...
- Córeczko, bądź rozsądna. W piwnicy nikogo nie ma. Proszę cię, zanieś to.
I Wanda poszła. Wciąż jednak dręczyła ją niepewność. Mama powiedziała "W piwnicy nikogo nie ma" To znaczy, że na żadnego KOGOŚ się nie natknie. Ale co, jeżeli będzie tam jakieś COŚ, o którym mama nie wspomniała? Ostrożnie więc pociągnęła za zasuwkę do drzwi i zapaliła światło przy schodach prowadzących w dół. Zeszła na dół. Piwnica wyglądała tak jak zwykle. Pierwsze drzwi na prawo prowadzą do kotłowni, drugie do pralni. Za to w korytarzu po lewej stronie była spiżarnia i piwnica babci. Był też schowek pod schodami zasłonięty starymi szmatami, zawalony różnego rodzaju sprzętem. Wanda wstrzymała oddech. Wszędzie było cicho i tylko z góry dobiegały ją odgłosy zmywanych kieliszków. Dziewczyna nabrała pewności siebie i spokojnie odstawiła garnek na półkę w spiżarni.
Godzinę potem leżała już w łóżeczku. Mama podeszła do niej i usiadła na skraju łóżka.
- Dobranoc, kochanie – pocałowała swoje dziecko w policzek.
- Dobranoc mamo. Dziękuję za prezenty.
- To twoje urodziny – uśmiechnęła się mama- należały ci się. - ucałowała ponownie córkę i ruszyła w stronę drzwi.
- Mamo...
- Tak?
Dziewczynka chciała się upewnić, że TAM na dole na pewno nikogo ani niczego nie ma. Chciała, żeby mama poszła z nią na dół i jej wszystko pokazała. Ale nie zapytała się. Dziś skończyła 8 lat. To bardzo dużo. A duże dziewczynki nie schodzą już z mamą do piwnicy. Muszą chodzić tam same. Powiedziała tylko:
- Kocham cię. – I zasnęła. Śniły jej się żółte buty.
Rozdział drugi .!
Dzyń, dzyń. Tak. To wyraźnie było dzwonienie. Nie była jednak pewna, czy to dzwoniły jej buty ze snu (a nie mogła sobie przypomnieć czy miały dzwonki przy sznurówkach, czy też nie), lub po prostu dzwoniło jej w uszach. Tym razem ranek był chłodny i mglisty, więc Wanda zmuszona była włożyć gruby sweter na swój szkolny mundurek. Wanda nie lubiła chodzić do szkoły. Wydawała jej się nudna, smutna i bura. Nie działo się tam nic ciekawego i wszyscy wyglądali tak samo. Westchnęła i zanurzyła łyżkę w owsiance.
Dziś w szkole kontynuowali rachunki. Dziewczyna nie lubiła rachunków bardziej od szkoły. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego trzy nie może być po sześć. Gdy zapytała o to panią, wychowawczyni odparła
- Ktoś tak wymyślił i tak ma zostać – uczennicy jednak ta wiadomość nie satysfakcjonowała
- Ale co, jeżeli ja wymyślę swój ciąg liczb, w którym trzy będzie za sześć.
- Wtedy moja droga będziesz mogła nim liczyć tylko ty, ponieważ cała klasa będzie się uczyć, że trzy jest przed sześć. - zakończyła nerwowo dyskusję i Wandzie zrobiło się głupio. Kilka osób zachichotało w klasie. Dziewczynka nie odzywała się do końca lekcji.
Wróciła do domu. Nie mieszkała zbyt daleko od szkoły, a rodzice mieli ją za rozważne i mądre dziecko, które nie rusza w świat w pogoni za nieznajomymi. Tym razem jednak Wanda okazała się nierozważna i niemądra. Nie otwarła parasola, przez co cała zmokła. Gdy więc przekroczyła próg domu, sama sobie (a co dopiero mamie, mówiącej coś o przeziębieniu) nie potrafiła udzielić odpowiedzi na pytanie "Czemu nie otwarłaś parasola?". Po chwili siedziała w kuchni z kubkiem herbaty ziołowej w dłoni i myślała. W szkole z nikim dziś nie rozmawiała. Nie wiedziała czemu, ale koledzy z klasy mieli do niej jakieś uprzedzenie. Może to dlatego, że przyszła do szkoły miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego i wszyscy mieli już przyjaciół. A może to dlatego, że dyrektor szkoły chował wszystkie ważne dokumenty do teczki wyprodukowanej przez jej tatę.
Więc może teraz trochę o tacie i o tym czemu Wanda uważa fakt, iż dyrektor posiada teczkę jego produkcji, za ważny.
Tata dziewczynki miał własną firmę. I to nie byle jaką, małą, skromną firmę, tylko prężne przedsiębiorstwo zajmujące się wytwarzaniem wyrobów ze skóry (portfeli, teczek, torebek). Były to bardzo porządne i solidne artykuły, które wszyscy w mieście bardzo chwalili i chętnie kupowali. Dzięki temu rodzina Wandy miała pokaźne fundusze. Ale nie to było tu problemem. Gdy dyrektor osobiście przyprowadził Wandę do klasy, by przedstawić ją innym uczniom, nie omieszkał zaznaczyć, kim nowa uczennica jest i jak ważny jest jej ojciec. Robił to oczywiście dobrodusznie i w dobrej wierze ale osiągnął przeciwny skutek. Otóż, pewnie zauważacie prawidłowość, że jeżeli ktoś jest lepszy, lub też gorszy, albo w ogóle stoi na odmiennym szczeblu klasyfikacyjnym jest traktowany inaczej. Tak też było z Wandą. Małe dzieci nie potrafiły przetrawić faktu, że nowa uczennica nie dość, że miała miesiąc dłużej wakacje, to jeszcze jej tata jest kimś ważnym dla dyrektora. Tym samym ona była w ich mniemaniu ważna. Co skreślało ją z listy zabaw na podwórku i dyskusji w szkolnej toalecie dla dziewczyn.
I tyle o tacie Wandy. O mamie opowiem wam przy innej okazji. Mamy na to czas, gdy tym czasem mama Wandy go nie ma (Klemens właśnie pobrudził się syropem czekoladowym spływającym z naleśnika) Dziewczyna skończyła pić swoją herbatę i poszła do pokoju. Tak jak powiedziała jej mama założyła ciepłe skarpetki i usiadła na łóżku. Krople deszczu bębniły o parapet. Kap, kap, kap... dzyń, dzyń dzyń. Zaraz... znów to dzwonienie. Wanda wstała i podeszła do okna. Nie słyszała już kapania. Nie słyszała odgłosów kuchni ani szeptu wiatru. Tylko delikatne dzwonienie. Wiedziała, że już je kiedyś słyszała. Dzyń, dzyń, dzyń. Przyłożyła ucho do ściany. Nie. To nie stąd. Wyszła z pokoju. Dzwonienie ucichło. Wróciła z powrotem ale znów słyszała tylko miarowe kapanie. Zdziwiło ją to, więc poszła do mamy.
- Mamo, czy ty też słyszałaś ?
- Ale co takiego córeczko?
- No... dzwonienie. - odparła zdziwiona Wanda
- Jakie dzwonienie kochanie? - mama spojrzała na nią z niepokojem
- Przed chwilą. W moim pokoju. Dzwoniło, i to bardzo głośno. Zagłuszało nawet krople deszczu! - powiedziała przejęta. Mama przyłożyła jej rękę do czoła
- Kochanie, może masz temperaturę ? Wiedziałam, że się przeziębisz. - Wanda zabrała rękę mamy i zaprzeczyła głową
- Nie! Nie mam gorączki. Czuję się dobrze. A tam na prawdę coś dzwoniło. - twierdziła uparcie.
- Kochanie jestem przekonana, że dzwoniło ci w uszach. A skoro czujesz się dobrze, to możesz nakryć do stołu.
“Dzwoniło”- myślała - “Napewno. Przecież wiem jak to brzmi, gdy coś dzwoni. To nie było stukanie czy klaskanie. Dzwonienie”. W takich chwilach Wanda żałowała, że nie ma przyjaciela. Chciała kogoś, kto by jej uwierzył, kto by jej wysłuchał i skakał do kałuży w drodze do szkoły, tak jak teraz robiła to ona. Weszła przez szkolną bramę i stanowczo powiedziała na głos
- Dzwoniło! - a w jej umyśle, gdzieś cichutko odezwał się głos “Wiem”. Przez chwilę Wanda zastanawiała się, kto to WIE i czy przypadkiem nie powiedziała tego ona sama lub ktoś obok. Jednak wszyscy uczniowie już byli w szkole. Stwierdziła więc, że jej się zdawało.
Rozdział Trzeci . ! .
Minęło kilka dni, a tajemnicze dzwonienie ani razu nie dało o sobie znać. Parę razy Wanda przyłapała się na tym, jak czeka na chwilę gdy usłyszy je ponownie. Ale nie usłyszała. Innym razem zastanawiała się godzinami nad tym, co też może wydawać taki dźwięk. Jednego popołudnia, gdy rodzicie poszli z Klemensem do lekarza, zaczęła chodzić po mieszkaniu i dzwonić łyżeczką o świeczniki, szklanki, kubki, inne sztućce. Dzwoniła dzwonkiem, pokrywkami od talerzy, biżuterią mamy. Nic. Każdy z tych dźwięków był bez wątpienia dzwonieniem, ale nie tym samym, które słyszała i które nie pozwalało jej myśleć o niczym innym.
Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym mamie. Obawiała się jej reakcji. Po pierwsze, mama nie słyszała tego, co ona, a dźwięk był naprawdę głośny. Po drugie, czuła, że to może być coś więcej niż tylko dźwięk. Nie potrafiła tego wyrazić słowami i nawet jej wyobraźnia ją czasem zawodziła, gdy próbowała zwizualizować sobie te dzyń, dzyń. Nie przejmowała się tym jednak. Ostatnio zdawało jej się, że jest jeszcze bardziej niezauważalna niż zwykle. To z powodu choroby Klemensa, o której była już mowa. W normalnych okolicznościach martwiłoby ją to (I obwiniałaby samą siebie. Być może to ona przyniosła przeziębienie ze szkoły w ten dzień kiedy nie otworzyła parasola i teraz sama sobie jest winna) teraz jednak miała nad czym rozmyślać.
Gdyby Wanda była dorosła, zadręczałaby się myślami : "Czy aby na pewno TO słyszałam?", "A może mi się zdawało?" Dorośli nie ufają sobie. Często nie wierzą w to, czego doświadczają. Nie patrzą na rzeczy z goła nierealne równie nierealnym wzrokiem. Dlatego też Wanda była daleka myśli, że zwariowała. Nie. Ona była przekonana, że już wkrótce usłyszy to ponownie. I czekała.
Czy wiecie czym jest noc? Czy doświadczyliście kiedyś tak mrocznej nocy mimo światła latarni, mimo blasku gwiazd i poświaty księżyca. Nocy pełnej mroku, ale nie mroku fizycznego lecz psychicznego? Czy czuliście, że wszystko was przytłacza? Że już dłużej nie wytrzymacie, że wasze uczucia wezmą górę i nie zniesiecie już dłużej tego spokojnego milczenia i słodkiego snu dookoła? Wanda to czuła. I wtedy usłyszała. Dzyń, dzyń, dzyń. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Chciała krzyknąć "Nareszcie!" Wyskoczyła z łóżka i włożyła na nogi ciepłe kapcie. Zadrżała z zimna. Pod kołdrą było jej bardzo ciepło, a teraz chłodne powietrze w jej pokoju przyprawiło ją o gęsią skórkę. Włożyła więc szlafrok. I słuchała. Dzyń, dzyń, dzyń. Wyszła z pokoju. To było słyszalne wszędzie, a jednak jej rodzice spali. Wanda przebiegła przez wszystkie pokoje. I nic. Nikogo, ani niczego. Wyszła na korytarz. Ucichło.
- Nie! - krzyknęła i natychmiast zatkała dłonią usta. Na szczęście nikogo nie obudziła. Stała tak na korytarzu, sama nie wiedząc co robi. Nie wiedziała, czy czeka, czy rozmyśla, czy też za chwilę się rozpłacze. Zmarzła. Dotknęła klamki od mieszkania. I wtedy cichutkie dzyń, dzyń, dzyń niczym "Proszę, nie odchodź" odezwało się znowu. Wanda bez chwili zastanowienia wbiegła do mieszkania i weszła do kuchni. Podsunęła krzesło pod kredens i zdjęła z niego świeczkę i zapałki. Szybko zapaliła świecę, a zapałki schowała do kieszeni. Ruszyła w stronę piwnicy.
Schody z czerwonej cegły delikatne oświetlane blaskiem świecy zdawały się nagrzewać to zimne miejsce. Z każdym schodkiem dźwięk przybierał na sile. Entuzjazm dziewczyny zaczynał zamieniać się w strach. Wreszcie pokonała ostatni stopień. Oddychała głośno, by uspokoić rozszalałe serce. Ciemność napierała na nią ze wszystkich stron. Było jej okropnie zimno. Spojrzała w lewo. Dzwonienie ustało, a Wanda otworzyła szeroko oczy. Stała jak wryta patrząc w jedyny punkt przed sobą, jakim były srebrne oczy. W jednej chwili umysł dziewczyny zamienił się w istny chaos. Mocno zacisnęła powieki. Z chaosu jej myśli wyłoniła się nagle jedna, przeraźliwie prawdziwa: "Jeżeli na świecie istnieją wilkołaki, to jeden właśnie stoi przede mną i to na dodatek w mojej piwnicy". Otworzyła oczy. I miała rację. Otworzyła oczy jeszcze szerzej, by zrozumieć CO lub KOGO tak na prawdę teraz ogląda z takim spokojem. Dosłownie dwa metry przed nią stał najprawdziwszy wilkołak. Wanda słyszała, jak jej najstarsza kuzynka Klara opowiadała kiedyś jakąś straszną historię, której bohaterem był krwiożercy stwór pół-wilk pół-człowiek. Ten przed nią nie wyglądał na krwiożerczego, ale dziewczynka była pewna, że jest, kim jest. Jego futro było śnieżnobiałe, jednak jego ubiór odbiegał nieco od stereotypowej wilkołaczej mody. Miał na sobie dobrze skrojony garnitur, krawat, chusteczkę z haftem w kieszeni, a na dłoniach lśniące, skórzane rękawiczki. A w owych dłoniach trzymał misternie zdobioną kremową filiżankę z cienkiej porcelany, o którą dzwonił łyżeczką, tak srebrną jak jego oczy. Po chwili przestał i zamrugał.
- Nareszcie – powiedział, a gdy mówił Wandzie wydawało się, że w piwnicy robi się cieplej – już myślałem, że nigdy nie przyjdziesz. Masz może ochotę na filiżankę herbaty? - podniósł filiżankę i zastukał dwa razy łyżeczką.
Wandę zamurowało jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Po chwili odpowiedziała, a jej słowa zdziwiły ją chyba bardziej, niż stwora stojącego przed nią.
- Przepraszam, ale wygląda pan na dżentelmena. Czy jako taki nie powinien się pan najpierw przedstawić? - zapadło kłopotliwe milczenie
- Ależ oczywiście – zreflektował się po chwili, chyląc głowę – Nazywam się Sylweriusz. A ty jesteś Wanda, prawda ?
Wanda tylko przytaknęła głową, bojąc się mówić cokolwiek.
- Więc jak będzie z tą herbatą ? - zapytał ponownie – to żurawinowa. Twoja ulubiona. - mrugnął porozumiewawczo i odsunął stare szmaty, które zasłaniały schowek pod schodami, zwykle pełen rupieci, teraz zionący czarną pustką. Wanda spojrzała w stronę schowka, a potem na Sylweriusza.
- Z chęcią - odparła i weszła razem z wilkołakiem za szmacianą zasłonę.
Rozdział Czwarty !
"Jest to co najmniej dziwne" – myślała Wanda, idąc przed siebie z wysoko wyciągniętą świeczką. Za nią w milczeniu maszerował Sylweriusz. Dziewczyna co chwila odruchowo odwracała się do tyłu, by na niego zerknąć, lecz jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wanda bała się pytać o cokolwiek, więc milczała. Korytarz, którym szła, był bardzo wąski i ciemny. Nie było widać końca, a początek zniknął równie szybko, jak się pojawił. Momentami droga zdawała się biec pod bardzo dziwnym kątem, kiedy indziej skręcała osiem razy w prawo, to dziewięć razy w lewo. Wanda, skołowana, nie wiedziała, czy wciąż znajduje się pod domem, czy też jest wiele kilometrów od niego, wcale nie zdając sobie z tego sprawy. Nie czuła jednak zmęczenia. Całą energię przelewała na analizowanie tego, co uczyniła. "Czy dobrze, że się zgodziłam? Jak długo jeszcze ? Czy on aby napewno..."
- Nie jestem groźny. Nie dla ciebie – odrzekł. Dziewczyna zatrzymała się nagle.
- Czytasz w moich myślach ?
- Nie.
- Czy długo jeszcze ? - zapytała z lekką nutką rozpaczy
- Nie - wyciągnął rękę przed siebie, by jej pokazać
Wanda mogłaby przysiąc, że jeszcze przed chwilą był przed nią mroczny korytarz. Teraz jednak stała nad krawędzią ogromnej przepaści. Przed nią znajdowało się półkoliste, jasne pomieszczenie. Dokładnie po drugiej stronie były drzwi. By się tam dostać musiała przejść przez niepewnie wyglądający most. Wanda miała tylko sekundę, by pomyśleć "Czy gdybym zapytała go wcześniej, to prędzej dotarlibyśmy tutaj?", ponieważ Sylweriusz delikatnie popchnął ją do przodu zachęcając, by zrobiła krok. Nie ostrzegł jej. Nie powiedział "Nie patrz w dół, to będzie łatwiej". Wanda wiedziała, że nic się nie stanie, choć nie potrafiła wyjaśnić czemu tak jest. Most zakołysał się niebezpiecznie, Wanda jednak szybko odzyskała równowagę i dziarsko ruszyła przed siebie. Po chwili stała już przed drzwiami. Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na wilkołaka. On posłał jej zachęcające spojrzenie. Dziewczyna nacisnęła klamkę.
Był to okrągły pokój z trzema wypukłymi oknami. "Okna?" - zdziwiła się dziewczyna, lecz po chwil zdziwienie przerodziło się w zachwyt nad gwieździstą nocą, która panowała za nimi. Stół, dwa fotele, półki z książkami. Całkiem skromnie, acz przytulnie. Wanda, choć sama nie widziała czemu, spodziewała się zastać coś w stylu obskurnej jaskini gdzieś pod jej domem. Jaskini pełnej brudnych szmat, porozrzucanych papierów. Zastanawiała się, czy to miłe zaskoczenie, czy też nie. Gdy się rozglądała Sylweriusz wyminął ją i położył filiżankę na stole. Wanda mogłaby przysiąc, że gdy ją widziała po raz pierwszy dymiło się z niej lekko. Teraz też się z niej dymiło, choć po ponad pół godzinie herbata powinna była całkiem wystygnąć. Nie marudziła jednak, odłożyła świeczkę i usiadła, gdy Sylweriusz odsunął jej krzesło i podsunął słoik z miodem. W czasie gdy ona słodziła sobie napój, on usiadł na przeciwko niej. Mieszając herbatę (tak, by nie stukać. Ten dźwięk zaczynał ją irytować) zastanawiała się, co powiedzieć.
- Pytaj – powiedział po prostu
- Skąd się tu wziąłeś ?
- Mieszkam tu.
- Wiem – powiedziała – Widzę. Ale... powiedz mi. - nie wiedziała, o co pytać. To uczucie, wszechogarniające zdziwienie, ogromnie ją irytowało. Przez chwilę wydawało jej się, że wie wszystko. Wie, skąd tu się wziął, wie gdzie kupił książki, które były na półce, wie skąd on wie, że ona lubi herbatę żurawinową. Jednak ta chwila uciekała i dziewczyna znów nic nie wiedziała. Zastanawiała się, czy warto pytać, czy to uczucie wróci i nie będzie musiała już tego robić. Rozbolała ją od tego głowa.
- Nie rozmyślaj nad tym – poradził jej łagodnie.
- Nad czym ? - zapytała, całkiem zbita z tropu.
- Nad wszystkim co cię otacza.
- Ale, kiedy ja ...
- Czy czujesz się tu bezpiecznie? - Wanda bez namysłu odpowiedziała "tak"
- Czy ufasz mi, że nic ci nie zrobię ? - znów ta sama odpowiedź.
- Czy uważasz, że cię porwałem ? - tym razem stanowcze "nie"
- Dlaczego więc chcesz pytać ? Czy chcesz wzbudzić u siebie niepokój? Czy wy – ludzie, pewniej czujecie się, wiedząc wszystko choćby to miało was przerażać? Dlaczego pytaniami odważacie się psuć to, co stabilne?
Wanda w myślach przyznała mu rację. Niczego się nie obawiała. Na razie nie chciała wiedzieć niczego więcej nad to, co widziała. Uśmiechnęła się więc promiennie i zrobiła łyk herbaty. Sylweriusz również się uśmiechnął i wstał od stołu. Podszedł do półki z książkami. Wyciągnął jedną, wyglądającą na całkiem nową. Usiadł ponownie naprzeciwko Wandy.
- Poczytać ci? - zapytał, choć zarówno on jak i Wanda wiedział, że to pytanie było niepotrzebne.
- Oczywiście – odparła, a oczy jej zabłyszczały. Przez chwilę promieniały tym samym blaskiem, co srebrne oczy gospodarza. - Ta sama książka stoi u mnie na półce, a ja nie miałam jeszcze okazji , by zacząć ją czytać!
On uśmiechnął się w odpowiedzi. Reszta czasu zatonęła w słowach.
Sylweriusz nagle przestał czytać. Wandę wyrwało z zamyślenia. Oczy wilkołaka utkwione były w gwiazdach za oknami.
- Uważam , że powinnaś wracać.
"Wracać?! Właśnie ! Dom... mama... Ile czasu minęło? Jest dzień czy noc? Czy ja naprawdę byłam taka nierozważna? "
- Musisz już iść- powtórzył łagodnie.
Wanda zerwała się z fotela i ruszyła ku drzwiom. Nacisnęła klamkę i obejrzała się za siebie. On jednak siedział nieruchomo.
- Nie... nie odprowadzisz mnie ? -zapytała zdziwiona
- Nie. - odparł - Znasz drogę.
- Ale ... – przypomniała sobie dziesiątki zakrętów
- Znasz drogę. - powtórzył z przekonaniem. Wanda zrobiła krok
- Dziękuję – powiedziała
- Nie. To ja dziękuję tobie. - oczy zaświeciły się mu wesoło.
- Będę mogła tu wrócić... kiedyś? - zapytała
- Będziesz. - Wanda odniosła wrażenie, że chciał coś dodać. Czuła, że chciał powiedzieć "Będziesz, jak..." , "Będziesz, gdy..." . On nie dokończył jednak. Chciał, by sama to odkryła. Pomyślała, że zna go za dobrze.
Rozdział Piąty !
Biegła szybko przed siebie, chcąc jak najszybciej pokonać dziesiątki zakrętów, które na nią czekały. Jakież było jej zdziwienie, gdy minęła trzy z trzydziestu, które jak jej się zdawało mijała, i znalazła się w piwnicy. Spojrzała za siebie i zdusiła w sobie chęć zawrócenia i sprawdzenia, ile tym razem zakrętów minie, by dostać się do dziwnego mieszkańca jej piwnicy. Szybko wybiegła po schodach i wróciła do swojego pokoju. Usiadła na łóżku przeciągając się i spojrzała na zegarek. Była 6:45. Nie opłacało kłaść się spać, bo o siódmej mama zawsze budzi ją do szkoły. Za oknem mgła leniwie przesuwała się po ziemi. Ostatnie liście z drzew opadały spokojne . Wanda, jak zahipnotyzowana, przyglądała się krajobrazowi. Myślała o wszystkim, co jej się tej nocy przytrafiło. Nie chciała tego roztrząsać racjonalnie. Sylweriusz zdawał się nie być osobą, w której zrozumieniu pomagałoby racjonalne myślenie.
Nagle, do pokoju weszła mama.
- Wando, kochanie, nie śpisz już ? To dobrze. Chodź, pora na śniadanie.
Wanda wstała i posłusznie poszła do kuchni. Mama chciała zapalić światło. Nic z tego jednak nie wyszło
- Hmmm... wygląda na to, że nie ma prądu. Córeczko proszę zdejmij z kredensu świeczkę, ja tymczasem podgrzeję owsiankę.
Wanda spanikowała. "Świeczka! Na kredensie nie ma świeczki, bo zabrałam ją ze sobą do piwnicy. Została u Sywleriusza na stole!"
- Kochanie, nie wyspałaś się? - zapytała mama z troską – Proszę cię, zapal świeczkę, bo nic nie widać. - Wanda wzięła krzesło stojące przy stole i podsunęła je pod kredens. Z oporem wspięła się na nie i spojrzała na mebel. Kremowa świeczka, nienaruszona, leżała sobie spokojnie w towarzystwie zapałek. Wanda o mało nie krzyknęła. Szybko zdjęła przedmiot i zapaliła knot.
Droga do szkoły była jak zwykle mglista, nużąca i tym razem wyjątkowo męcząca. Dziewczyna nie przespała ani godziny tej nocy. Poranne zdarzenie ze świeczką wytrąciło ją zupełnie z równowagi. Chciała jak najszybciej znaleźć się w szkole. Potrzebowała lekcji rachunków. Czuła, że dzięki temu na chwilę o wszystkim zapomni.
- Wando! Wando! Mówię do ciebie, dziecko! Czemu jesteś taka nieprzytomna? - nauczycielka po raz trzeci tego dnia zwróciła dziewczynce uwagę. Tym razem oskarżona nie odpowiedziała "przepraszam", tylko odparła
- Źle spałam, proszę pani.
- Źle spałaś? Ty też? - nauczycielka ziewnęła dyskretnie – Widać nie tylko ja miałam dziś kłopoty ze snem. Połóż się dziś wcześniej. Tymoteuszu! Natychmiast przestań bić Michała po głowie tym zeszytem! - uwaga nauczycielki została skutecznie odwrócona, dzięki chłopcom, którzy kłócili się o zeszyt z kolorowankami. Wanda, ziewnąwszy, wróciła do dodawania i odejmowania w nawiasach.
Gdy wróciła do domu zastała mamę gotującą obiad. Klemens siedział sobie spokojnie na dywanie w przedpokoju i bawił się pluszowym misiem. Wanda uśmiechnęła się do brata i podeszła, by go pogłaskać.
- Wando. Już jesteś. Przebierz się. Jesteś mokra. Klemens znów będzie chory!
"Jak dobrze, że nie dodała "przez ciebie" – pomyślała smutno i poszła się przebrać. Po chwili stała już w kuchni i obcierała naczynia.
- Jak w szkole, słoneczko? - Zapytała mama, wrzucając ziemniaka do garnka.
- Dobrze. - odpowiedziała dziewczyna, z wielką precyzją wycierając swój kubek
- Zawsze mówisz "dobrze". Nie wydarzyło się nic ciekawego?
Wanda zaczęła opowiadać czego się dziś nauczyła (co nie było adekwatne do tego, co zrozumiała z dodawania i odejmowania w nawiasach), o tym, że chłopcy mieli dziś bójkę w klasie i o tym, że dziewczyna ze starszej klasy stłukła pojemnik na mydło w łazience na drugim piętrze. Nie powiedziała, że dziś znowu prawie z nikim nie rozmawiała, że nauczycielka trzy razy ją upomniała i że nie lubi rachunków. O, gdybyście sobie mogli wyobrazić jak bardzo Wanda chciała powiedzieć mamie, że dotychczas nie miała przyjaciół, a wczoraj w nocy całkiem sympatyczny jegomość został jej znajomym. I to na dodatek mieszkaniec ich piwnicy! Nie powiedziała jednak nic takiego. Nagle mama przerwała jej rozmyślania.
- Kochanie brakuje mi dwóch ziemniaków. Biegnij szybciutko do piwnicy i przynieś mi je, dobrze?
- Piwnica, tak ?! - Dziewczyna natychmiast się ożywiła i pobiegła dziarsko na dół. Ostrożnie schodząc po schodach cichutko szeptała:
- Halo? Przepraszam, jest tu kto? - odpowiedziała jej cisza. Gdy znalazła się na dole rozejrzała się z uwagą dookoła. Zajrzała z ciekawością do schowka pod schodami, którym jeszcze kilka godzin temu podążała za swoim nowym sąsiadem. Jednak poza szmatami i kawałkami drewna nie było tam niczego, co można by nazwać przejściem, lub chociażby szparą. Wandzie zebrało się na płacz.
- Tu nic nie ma... Dlaczego cię nie ma? - powiedziała ze smutkiem w głosie dziewczynka.
- Wandziu, czego ty tam szukasz? - głos mamy zabrzmiał łagodnie – Miałaś mi tylko przynieść ziemniaki.
Wanda szybko się odwróciła, ukradkiem ocierając łzy.
- Nic... ja...wydawało mi się, że coś tu było. - odparła
- Może... - mama zajrzała jej przez ramię do schowka – Może to przeciąg, słońce. Chodź pomożesz mi wziąć jeszcze kilka słoików. Nie martw się, tam napewno nic nie ma.
Tymczasem Wanda właśnie ten powód uznała za godny do zamartwiania się.
Przy obiedzie Wandzie w ogóle nie wychodziła sztuka polegająca na nabijaniu kawałków jedzenia na widelec i trafiania z nimi do buzi.
- Kochanie, jesteś jakaś ospała. Już któryś raz cię upominam. Rozrzucasz wszędzie dookoła ziemniaki!
- Wiktorio, nie złość się na Wandę – powiedział tata ze spokojem. - Wyglądasz na zmęczoną córeczko. - zatroskał się ojciec
- Jestem zmęczona – nijak odparła Wanda.
- Źle spałaś? - zapytała mama
- Źle spałam – powiedziała, odkładając widelec na talerz. - Przepraszam, mamo. Bardzo mi smakuje, ale ja nie jestem już głodna.
- Zjedz jeszcze tę sałatkę, resztę dokończę za ciebie – zaproponował tata. Mama natomiast sięgnęła przez stół i zwyczajem wszystkich mam świata dotknęła jej czoła.
- Nie masz gorączki. Jednak wolałabym, byś położyła się dziś wcześniej do łóżka.
- Dobrze mamo. - odparła, wkładając brudne naczynia do zlewu. - Idę zrobić zadanie.
Wczesnym wieczorem leżała już w łóżku. Powieki same opadały domagając się błogiego odpoczynku. Wanda również byłaby uległa, gdyby nie tak dobrze znane jej dzyń, dzyń, dzyń. Dziewczyna natychmiast zerwała się z łóżka i zaczęła nasłuchiwać. Tak. To było dzyń, dzyń, dzyń. Położyła się jednak z powrotem i opatuliła kołdrą tak, by nie słyszeć tego dźwięku. Dzwoniło tak jeszcze przez pół godziny i dziewczyna walczyła ze sobą, czy iść, czy jednak nie iść. Gdy dźwięk ustał, Wanda natychmiast zasnęła. Jedna drobna łza spłynęła na poduszkę. Za oknem, listopadowym zwyczajem, padał deszcz. A kilka metrów pod pokojem dziewczyny stała wysoka, biała postać z filiżanką gorącej herbaty w dłoniach, wyraźnie czymś zatroskana
Rozdział Szósty !
Przeciągnęła się. Sen odpłynął, a ona nerwowo przewróciła się na drugi bok w stronę ściany. Westchnęła. Chociaż nie śniło jej się nic, odczuwała smutek. Powoli zaczęła ją ogarniać chmara codziennych myśli. “Co dziś mamy? Ach tak. Sobota”. To oznacza żadnego liczenia, żadnego pokonywania tych kilkuset bolesnych kroków w stronę szkoły, żadnego, nawet obojętnego spojrzenia kolegów. Ale w praktyce sobota tak naprawdę oznaczała nic. Tata zajęty pracą, mama zajęta bratem. A ona obok. Wydawało jej się, że życie w jej rodzinie biegło przed siebie bez jej udziału. Zaraz... a czy ono przypadkiem nie stało w miejscu? Bo po za wysokim stanowiskiem ojca jej rodzina była zwykłą, przeciętną, szczęśliwą rodziną. Niczego nie brakowało, a jednak coraz częściej Wandzie było pusto, o tam, w środku. A miała już takie nadzieje, że tym razem będzie inaczej... a wczoraj przestała liczyć na cokolwiek. Na kogokolwiek. Wczoraj zwątpiła w samą siebie. Westchnęła i podniosła się na poduszkach, by spojrzeć na zegar, wiszący nad biurkiem.
Sylweriusz siedział na jej krześle. Było to wyjątkowe krzesło. Ręcznie robione przez jej dziadka, a malowane przez jej tatę. Prezent na piąte urodziny. A on na nim siedział. Patrzył się na nią, a ona starała się uchwycić uczucia z tego spojrzenia. Nie było tam żadnych uczuć. Milczeli oboje.
- Nie było cię wczoraj – odezwała się pierwsza z ogromnym wyrzutem w głosie
- Byłem – odparł najspokojniej w świecie – Cały czas jestem.
- A wcale że nie! - odkrzyknęła głosem zbuntowanego trzylatka.
- Nie zachowuj się jak dziecko – upomniał ją
- Ja jestem dzieckiem. A ciebie nie było! Zakpiłeś sobie ze mnie. Wcale nie jesteś moim przyjacielem. Jesteś dla mnie nikim. Wyjdź. - powiedziała, teraz już spokojnie, a zaraz potem zamilkła.
- Wcale nie chcesz, bym wychodził, prawda? - odezwał się po chwili.
- Nie. Nie chcę. - przyznała mu rację. Chciało jej się płakać. - Nie było cię. - powtórzyła.
- To twoja mama.
- Co z moją mamą? - zapytała przez łzy
- Ona mnie...
- Boisz się jej? - dokończyła za niego
- Nie. To nie to słowo. Boję się przy niej ujawnić.
- A mogłaby cię zauważyć?
- Czasami boję się, że tak. Nie zrozumiałaby mnie.
- A czy ja cię rozumiem? - zapytała wycierając resztki łez z rumianych policzków.
- Tylko ty możesz sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Dlaczego mi nie odpowiadasz?
- Dlaczego pytasz? - Wandę zaczynała denerwować ta rozmowa. Nie prowadziła do niczego.
- A do czego miałaby prowadzić? - zapytał nagle
- Nie czytaj w moich myślach? - odkrzyknęła
- Wiesz już, że nie muszę. Do czego miałaby prowadzić? - zagadnął ponownie. Wanda namyśliła się.
- Do niczego. - odparła – Ja chcę poprostu rozmawiać.
On uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Zobaczymy się dziś w nocy. - powiedział. To nie była propozycja. To było stwierdzenie. Uśmiechnął się ponownie i zniknął. Dziewczyna zamrugała ze zdziwieniem. Zerknęła na zegarek. Zasnęła. W końcu była sobota.
Cały dzień upłynął na błogim, a może raczej nudnym, nic nie robieniu. Wanda oddała się jednej ze swoich ulubionych czynności. Obserwowała. Obserwowała mamę, by wiedzieć co w mamie może być takiego, że Sylweriusz w jakiś sposób się jej obawia. Jaka była mama? Mama była stanowcza. Mama kochała Wandę choć może nie okazywała jej tego tak, jak robiła to w przypadku Klemensa. I chyba o to chodziło dziewczynie. Ona nie była zazdrosna o uczucie, jakim darzyła ją rodzicielka, bo przecież ją i jej brata kochała tak samo. Tylko, że sposób okazywania tego uczucia był zgoła odmienny. Jaka jeszcze była mama? Mama ceniła prostotę. I mama Wandy była najnormalniejszą z osób, jakie Wanda znała. Nikt nie stąpał twardziej po ziemi od niej. Wanda czuła dystans w stosunku do matki w niektórych sprawach. Czasem chciała jej się zwierzyć ze swoich dziecięcych rozterek, ale obawiała się reakcji matki na jej słowa. Nigdy więc tego nie robiła.
A poza obserwowaniem? Wanda czekała.
Wieczorem, gdy Wanda kładła się do łóżka, do pokoju weszła mama.
- Przyszłam ci powiedzieć dobranoc, córeczko. - powiedziała siadając obok niej na łóżku. Wanda usiadła obok niej i wtuliła buzię w jej włosy. Pachniały rumiankiem. Wanda uwielbiała ten zapach. Marzyła i wyobrażała sobie siebie, jako dorosłą kobietę z włosami takimi, jak ma mama.
- Czy czujesz się już lepiej? - zapytała z troską
- Tak mamo.
- Jesteś pewna? Dziś wyglądałaś na lekko... hmm... nieobecną. Może boli cię głowa ?
- Nie, mamo. Jestem pewna. Nic mi nie jest. Kocham cię. - powiedziała dziewczynka całując matkę w policzek.
- Ja ciebie też. - Mama przykryła Wandę kołdrą. - Kolorowych snów.
- Tak. Kolorowych ... - ziewnęła i opatuliła się mocniej.
Tym razem zakrętów było mniej. Droga była krótsza, a na ścianach wisiały pozłacane świeczniki. Zniknęły omszałe gdzieniegdzie cegły. Wszystko było czyste i schludne. Wanda z bijącym sercem szła przed siebie. Gdy dotarła na skraj przepaści nawet most wydawał się solidniejszy. Wiedziała doskonale czego chce i zrobiła krok.
Fotele w pokoju dziwnego jegomościa wprost zapraszały, by na nich usiąść. Gospodarz zaś nalewał do filigranowych filiżanek cudownie pachnącą herbatę. Wanda czuła się szczęśliwa. Chciała rozmawiać. Chciała słuchać. Kiedyś taki moment mógł mieć miejsce tylko w jej wyobraźni. A teraz był. Tu i teraz.
- Czy dziś też będziemy czytać?
- A chcesz?
- Tak. - odparła gorliwie – uwielbiam... masz taki ładny głos. - rozmarzyła się. Głos Sylweriusza przywodził na myśl ciepłe piaski pustyni i szelest liści na jesień. Wanda sama była zdziwiona oryginalnością swoich skojarzeń na ten temat. Potrząsnęła jednak głową i powiedziała:
- Czy jutro znów się zobaczymy?
- Przecież jeszcze się nie żegnamy! - zaśmiał się serdecznie wilkołak, co trochę spłoszyło małą Wandę. - To zależy tylko od ciebie. Pamiętaj. Od ciebie. - zakończył ten temat i rozłożył na stole pożółkłą książkę.
Rozdział Siódmy !
- Wando, wstawaj. Zobacz, która godzina. – Mama energicznym ruchem rozsunęła zasłony. Zaspane oczy dziewczyny powoli zaczęły się przyzwyczajać do porannego światła. Promienie słońca nieśmiało przedzierały się przez grube deszczowe chmury, ale chyba i tak nie miały dość siły, by wyciągnąć zza chmur wesołe słońce. Zapowiadał się kolejny deszczowy dzień
- Wstawaj leniuszku. - powtórzyła mama i wyszła z pokoju. Wanda zaspana podniosła się na poduszkach. Za piętnaście dwunasta. Nigdy jeszcze nie spała tak długo. Zawsze wstawała wcześnie, a dziś? A tak w ogóle, to jak ona się znalazła z powrotem u siebie? Dziewczyna pamiętała tylko bajkę o wróżkach, a potem nie było już nic. Zrezygnowana, twierdząc, że i tak sobie teraz nie przypomni drogi powrotnej, jeżeli taka w ogóle miała miejsce, postanowiła wstać. Była głodna i miała ochotę na chleb z dżemem.
- Kochanie, jesteś pewna, że chcesz zostać? - zapytała mama poprawiając swojemu mężowi kołnierzyk.
- Wiktorio, przecież już to uzgodniliśmy. Będzie lepiej, jak Wanda zostanie. Jutro ma szkołę, a nie wygląda jeszcze za dobrze. Nie chcesz przecież, aby się przeziębiła. A poza tym, nasza córka to mądre dziecko. Na pewno lepiej zorganizuje sobie czas tu, niż na urodzinach wuja.
- Masz rację. - przyznała. - a więc – mama schyliła się by pocałować córkę - wrócimy za kilka godzin. Nie kładź się zbyt późno. Może sobie poczytasz? - mama uśmiechnęła się promiennie i zamknęła drzwi.
- Możesz wyjść – powiedziała Wanda wyglądając przez okno, upewniwszy się, że rodzice już sobie poszli.
- Będziemy czytać? - zapytał wilkołak.
- Oczywiście, że tak! Jestem ciekawa jak postąpią wróżki...ale wcześniej... jesteś może głodny? - Wanda zauważyła, że jeszcze nigdy razem nie jedli. - Masz ochotę na budyń? A może nie lubisz budyniu... czy ty jesz mięso? - zapytała z przestrachem. Czasem zapominała, że to wilkołak. A wilkołaki powinny jeść mięso. W końcu są wilkołakami.
- Zjem to, co ty. - zapewnił ją uśmiechem.
Wieczorem rodzice wróciwszy do domu zastali swoją córkę śpiącą w łóżku. Obok łóżka stało krzesło. A na biurku dwie miski po budyniu.
Poniedziałek. Pierwszy dzień tygodnia tak jak kilka poprzednich zaczął się deszczem i zmęczeniem. Wanda była tak jak ostatnio bardziej rozkojarzona, a jej mama, tak jak to miała ostatnimi czasy w zwyczaju bardziej zatroskana o stan zdrowia Wandy. Na wszelki wypadek zawiązała jej dziś szalik na szyi i zapakowała termos z gorącą herbatą do szkoły. Biegnąc na zajęcia Wanda myślała o tym, że dziś już wreszcie dowie się jak skończyły się losy bohaterów królestwa wróżek. Nigdy nie czytała tak wspaniałej książki. Gdy spoglądała na pobliskie drzewa, teraz już prawie w całości ogołocone z liści, miała wrażenie, że widzi na gałęziach małe kolorowe punkty.
- Wróżki ... - dziewczyna zatrzymała się by przyjrzeć się drzewom uważniej. Ale gdy tylko próbowała się skupić na jakimś kolorowym punkciku ten znikał. Wanda przetarła oczy. Wszystko dookoła wyglądało tak, jak zwykle.
- Wyobraźnia płata mi figle. - stwierdziła i ruszyła w dalszą drogę.
- Wando, znów nie uważasz. Dziecko, co się z tobą dzieje? Proszę skup się na lekcji. Omawiamy ważne rzeczy, więc przestań się gapić za okno i spójrz łaskawie na tablicę.
- Tak jest, proszę pani. - dziewczyna otrząsnęła się z zamyślenia i zaczęła przepisywać słupki dzielenia z tablicy. Gdyby tylko pani nauczycielka wiedziała, jak trudno jej się było skupić. Kolorowe światełka za oknem raz się pojawiały, a raz znikały. Ach gdyby oni wiedzieli, co to za piękny widok! Ale gdy chwilę potem pani nauczycielka po raz czwarty tego dnia upomniała Wandę grożąc jej uwagą, światełka zniknęły.
- I dobrze... - pomyślała Wanda.
Po południu, po obiedzie, Wanda siedziała w swoim pokoju próbując sobie przypomnieć co pani mówiła na temat zapisu dzielenia. Ale chyba w momencie, gdy to mówiła, zajęta była podziwianiem dwóch nowych turkusowych wróżek, które przyleciały, by na nią popatrzeć. Może jestem niewyspana? To chyba tylko przywidzenia. Ale skoro ON mieszka, tam na dole, to czemu ONE nie mogą sobie mieszkać na drzewach? Ciekawe, czy ktoś też je dziś widział...
- Ja. - odparł znajomy głos. Wanda szybko się odwróciła.
- Widziałeś je? - zapytała ponownie
- Tak. To ja je do ciebie przysłałem.
- Ty? To one mieszkają z tobą?
- Mniej więcej.
- Czemu ich wcześniej nie widziałam?
- Może nie chciałaś?
- Może... - zamyśliła się Wanda nie do końca rozumiejąc to, co jej przyjaciel chciał powiedzieć.
- Idziesz ze mną?
- Teraz? Nie mogę. Widzisz...zadanie. Znasz się na tym?
- Niestety nie. - odparł siadając na łóżku.
- Jak to nie? Myślałam, że ty wiesz wszystko?
- Jednak zadania z matematyki nie są wszystkim. Są ważniejsze rzeczy.
- Wiem. Ale muszę to zrobić. Dziś o mało nie dostałam uwagi. Przez twoje wróżki. - powiedziała z goryczą.
- Nie podobały ci się? - zapytał ze smutkiem
- Nie. To nie to. One sprawiały, że nie mogłam myśleć o niczym innym, tylko o nich. I o tobie.
- Myślałem, że takie myśli są miłe.
- Bo są! - zapewniła go gorliwie – ale pani nie podobało się to, że nie uważam na lekcji. One są naprawdę śliczne. I mają takie delikatne skrzydełka...ale... czy mógłbyś ich już nie przysyłać? Albo przynajmniej nie przysyłaj ich na lekcję rachunków.
- Dobrze – zapewnił Sylweriusz.
- Dziękuję. - W pokoju zapadło milczenie. Słychać było tylko wesołe piski Klemensa i śmiechy mamy zza ściany.
- Przyjdę w nocy. - powiedziała w końcu. Wilkołak uśmiechnął się w odpowiedzi.
. ...I wdzięcznie dziękuje za poświęconą jej uwagę. . . Mam nadzieje ze sie spodobało . Komentarze mile widziane . Pozytywne oraz krytykujące moją opowieść. Bo własnie dzieki Takim komentarza doskonale samą siebie i staram się być coraz lepsza w tym co kocham robić .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz